(transkrypcja podkastu)
Anna Renata — zwróciłem na nią uwagę, bo pisała wiersze w języku, w którym nikt nie pisał w wierszy. Okazało się, że jej poezja to o wiele więcej niż językowa ciekawostka, ale jest tak głęboko zakorzeniona w swoim miejscu i czasie, że nie da się o nie opowiedzieć, nie opowiadając o Gdańsku z XVIII wieku, o tym jakich języków do jakich celów w Gdańsku używano, o rozwoju nauk przyrodniczych, o religii, o polityce, o wojnie, ale jednak przede wszystkim — to jest opowieść o Annie Renacie.
Przedmiotem tej opowieści jest pewien rękopis, bardzo gustownie oprawiony w czerwoną skórę ze złoconymi tłoczeniami. Na jego kartach ze znakomitej jakości papieru są spisane bardzo starannym, eleganckim pismem wiersze. Na stronie tytułowej przepięknie wykaligrafowany napis głosi: Kleine Sammlung poetischer Einfälle bey müßigen Stunden verfertiget von Anna Renata Brayne, czyli „Niewielki zbiorek poetyckich pomysłów w wolnych chwilach zapisanych przez Annę Renatę Brayne”. Do tego jest informacja, że rękopis powstał w Gdańsku w roku 1748.
Ten rękopis zwrócił moją uwagę ze względów językowych, ale okazał się też być pod innymi względami interesujący, a zwłaszcza zaciekawiło mnie, kim była Anna Renata Brayne. I chcąc się czegoś więcej na jej temat dowiedzieć, zacząłem szukać co jeszcze mogła po sobie pozostawić. Niestety niewiele udało mi się znaleźć, ale natknąłem się na zbiór ilustracji, bardzo ładnych przyrodniczych ilustracji przedstawiających różne gatunki roślin i zwierząt, w wykonaniu właśnie Anny Renaty i jej dwóch sióstr: Konstancji Filipiny i Johanny Henrietty.
Oprócz tego znalazłem tekst dziennika napisanego przez czwartą z sióstr, Florentynę Charlottę. Jest to dziennik z podróży, w którą udała się cała rodzina Brayne’ów, czyli Johann Philipp, jego cztery córki: Konstancja Filipina, Anna Renata, Johanna Henrietta i Florentyna Charlotta. Do tego mąż Konstancji Filipiny, Friedrich Reyger, który jeszcze zabrał ze sobą syna z poprzedniego małżeństwa. Cała ta siódemka, wczesnym rankiem 21 czerwca 1743 roku, wsiadła w Gdańsku do powozu, aby pojechać do Elbląga i tam odwiedzić rodziny Seylerów, jako że Georg Daniel Seyler, ówczesny rektor elbląskiego gimnazjum był bliskim przyjacielem Johanna Philippa.
I z tego dziennika możemy się dowiedzieć, jak to razem spędzały czas owe dwie rodziny znamienitych mieszczan. Między innym jest tam opisany kameralny koncert, który sobie wszyscy razem urządzili i na tym koncercie Florentyna Charlotta wraz z Anną Renatą, którą nazywa pieszczotliwie „Renatche”, razem śpiewały włoskie arie i duety, zaś już sama „Renatche” improwizowała na klawiaturze sonaty.
Wynika z tego, że Anna Renata była osobą muzykalną i ta muzykalność znajduje potwierdzenie w owym rękopisie, wiele z tych utworów jest przeznaczonych do śpiewania i nie wątpię, że Anna Renata śpiewała je, choćby właśnie w takim kameralnym rodzinnym gronie. Do tego dwa utwory z tego rękopisu są poświęcone muzyce: Lob der Music oraz Einfallende Gedancken über die Music, gdzie Anne Renata wprost przyznaje, że ze wszystkich sztuk to muzyka jest jej najulubieńszą.
A ja stwierdziłem, że tę muzykalność po prostu słychać w jej wierszach, w tym jak ona potrafiła operować rytmem i brzmieniem języka. I chciałbym, żebyście również mogli się o tym przekonać, dlatego zamierzam w ramach tej opowieści prezentować Wam różne fragmenty tych utworów, a że jest to podcast Pronuntiatio, którego przewodnią ideą jest rekonstrukcja historycznego brzmienia języków, zamierzam odtworzyć wymowę języka niemieckiego używanego w Gdańsku w XVIII wieku, jako że język niemiecki był wówczas bardzo zróżnicowany, zresztą do tej pory jest zróżnicowany, ale współcześnie mamy coś takiego jak norma językowa, pewien ogólnie przyjęty standard. Wówczas jeszcze niczego takiego nie było, były tylko te lokalne odmiany, właściwe dla danego regionu czy miasta w tym dla Gdańska.
Do tych rozważań jeszcze wrócę, a na razie zajrzyjmy do tego rękopisu i zobaczmy, jakie to wiersze pisała Anna Renata Brayne.
Zawartość rękopisu jest podzielona tematycznie na pięć działów. Pierwszy z tych działów nosi tytuł Geistliche Gedichte, czyli wiersze pobożne. Ta pobożność przewija się właściwie w całym rękopisie, w różnych wierszach znajdziemy i refleksje religijne i modlitwy, a ten pierwszy dział zawiera przede wszystkim pieśni religijne. To są teksty, które Anna Renata układała do melodii różnych znanych hymnów czy psalmów.
Następny dział to Trauer-Gedichte, czyli wiersze żałobne. Następnie mamy Glückwünschungs-Gedichte, wiersze gratulacyjne, Schertzhafte Briefe, żartobliwe listy i na końcu wiersze różne, czyli Vermischte Gedichte.
Z tych tytułów już możemy wywnioskować, że w dużej części mamy do czynienia z poezją okolicznościową, czyli gatunkiem niesłychanie popularnym wówczas w Gdańsku. Urodziny czy imieniny, wesele czy pogrzeb, żadna porządna uroczystość nie mogła się obyć bez stosownego wiersza z tej okazji ułożonego, a każdy, kto jakimś talentem poetyckim się wykazywał, przyjmował rolę takiego lokalnego barda, upamiętniającego w swojej poezji wszelakie wydarzenia. W przypadku Anny Renaty to były wydarzenia prywatne, rodzinne. Choć nie tylko, bo znajdziemy tu i gratulacje dla nowo wybranego burmistrza, czy też wiersz na cześć króla Stanisława Leszczyńskiego z okazji jego przybycia do Gdańska w roku 1733, bardzo radosny w tonie, chociaż konsekwencje tego przyjazdu były, co tu dużo mówić, katastrofalne. Ale o tym jeszcze będę opowiadał.
Wiersze są większości datowane i najwcześniejszy z nich Anna Renata napisała mając lat 17, w roku 1730. To jest Cantata: an des lieben Papa Seinem Nahmens Tage, czyli kantata na imieniny Ojca. Ostatni z nich Anna Renata napisała 17 lat później. Jest to epitafium dla kanarka, Grabschrift eines Canarien Vögelchen. Możemy więc spojrzeć na ten rękopis jak na swego rodzaju kronikę przeróżnych wydarzeń na przestrzeni tych 17 lat. Ale mi się on bardziej kojarzy, pewnie też przez te formę i oprawę z takim pamiątkowym albumem. Odnajdziemy tutaj np. wspomnienie zachodu słońca widzianego podczas uroczego rejsu Wisłą 11 lipca 1743 roku. Znajdziemy też opisy różnych roślin, hodowanych w ich ogrodzie, czy też opisy różnych okolic gdańska, które szczególnie Annę Renatę zauroczyły. Co jest o tyle ciekawe, że możemy te opisy porównać z tym jak współcześnie te miejsca wyglądają.
Dla przykładu wierszu pod tytułem Einfallende Gedancken über das Hohe Wasser mamy opisane źródło z którego tryska woda i opada z głośnym, ale miłym dla ucha łoskotem po czym zamienia się w wartki, przyjemnie szemrzący strumień. Hohe Wasser, czy też Hoch Wasser, to jest miejsce, które nosi polską nazwę Stawowie. Później, w XIX wieku wodę z tego strumienia spiętrzono i powstały tam stawy, powstał tam też park i zbudowano pałacyk i to wszystko po dziś dzień tam stoi. Z tym, że jest zamknięte na głucho, nic tam się nie dzieje, nikt o to nie dba, cały ten zabytkowy zespół pałacowo parkowy po prostu niszczeje już od wielu lat. No ale źródło opisane przez Annę Renatę wciąż bije.
W kolejnym wierszu pod tytułem Betrachtung der Schellmühlschen Gegend są opisane Młyniska i tam widzimy cieniste lasy, kwieciste łąki, pola obsiane zbożem, alejki, dwory, ogrody, chłopskie chaty, stodoły, skrupulatnie wymienione są wszelkiego rodzaju zwierzęta, które tam się beztrosko pasą, w tle zaś mamy Wisłę, po której płyną statki i wspaniałe miasto otoczone pięknymi wałami. Ten niezwykle malowniczy pejzaż się zmienił diametralnie. Aktualnie młyniska są okolicą głównie przemysłową i dominantą w pejzażu jest komin elektrociepłowni. Co ciekawe, zachował się tam dwór z końca 18 wieku i można go znaleźć za takim wielkim kłębowiskiem rur ciepłowniczych.
Anna Renata na Młyniskach często bywała, bo tam mieszkała jej siostra, Konstancja Filipina wraz z mężem Friedrichem Reygerem, znamienitym prawnikiem. Ich posiadłość jest opisana w kolejnym wierszu pod długim tytułem, zaczynającym się od słów Ein klein Description von die Friedricks-Ruh, napisanego taką osobliwą mieszanką języka francuskiego i niemieckiego. Tutaj Anna Renata zainspirowała się niejakim Johannem Christianem Trömerem, który był znany jako Jean Chrétien Toucement z pisania takich zabawnych historii, znaczy te historie były poważne i prawdziwe, a tym komediowym elementem był ten język właśnie, który brzmiał trochę jakby Niemiec udawał Francuza, próbując z tego mówić po niemiecku. Posłuchajcie na przykład jak w tym języku brzmi opis ogrodu w tej zacisznej posiadłości państwa Reygerów.
Wenn man komm in die Kart, potz fellt man werd frapir.
Von all die agrêmens die man hier attrapir,
Da iß die Köttin Flor die mack ein kroß Figur,
Mit ihr klein Compagnie; da iß Monsieur Mercur,
Mit viel kar schöne Nimpf, die sick da presentir
Jed auf ein andre Art, dock auf ein kut manier;
Hier iß ein kroße Teigk, die wimmel von schön Fisch,
Die divertir die Augk, nock mehr die Magk bey Tisch.
Da iß verdeckt Alleé, Orangerie, Portal,
Fontain, Balcon und Krott, vortreflick schön kemahl.
Skoro mamy do czynienia z poezją rodziną, to dobrze byłoby sobie coś powiedzieć na temat tej rodziny. I możemy zacząć od praprapradziadka Anny Renaty, który nazywał się Matthias Brayne i pochodził z Antwerpii, ale kiedy Antwerpie zdobyli Hiszpanie w 1585 roku, musiał z niej uciekać, żeby uniknąć z ich strony prześladowań jako ewangelik. Osiedlił się w Holandii, w Lejdzie. Lejda zaś była znana, no z uniwersytetu, jak zawsze, ale wówczas była też znana ze swoich tkanin. Tkaniny ledejskie, bardzo dobrej jakości, o intensywnych barwach, wytwarzano praktycznie w masowych ilościach, w związku z czym potrzebne były masowe ilości barwników. I właśnie sprowadzaniem jednego z takich barwników do Lejdy zajmowali się Brayne'owie.
Żródłem tego barwnika jest taki robaczek z rzędu pluskwiaków, czyli Hemiptera w systemie Karola Linneusza, który tego robaczka wprowadził do literatury pod nazwą Coccus polonicus. Po naszemu jest to czerwiec polski — czerwiec od czerwia, a polski, bo występował na terenie praktycznie całej ówczesnej Rzeczypospolitej. Na potrzeby barwnika zbierano dojrzałe larwy, a jest to stadium, które w cyklu rozwojowym czerwca polskiego przypada na miesiąc, który właśnie dlatego nazywa się czerwiec. Co więcej, czerwcowi zawdzięcza również nazwę uzyskiwany z niego kolor czerwony. Skoro więc od nazwy jednego gatunku robaczka pochodzi nazwa jednego z miesięcy, jak i jednej z barw podstawowych, no to musiał to być ważny robaczek, obficie występujący i powszechnie używany. Jakkolwiek proces pozyskiwania barwnika był niezwykle pracochłonny, to sprowadzanie go z Gdańska do Lejdy przez Amsterdam okazało się być przedsięwzięciem niezwykle dochodowym. Z tym, że musiał być ktoś, kto by tego interesu pilnował na miejscu w Gdańsku i tym kimś był wnuk Matthiasa Brayne, Jakob.
Osiedlił się w Gdańsku i dorobił olbrzymiego majątku. Pieniądze te pozwoliły jego synowi, również Jakobowi, uzyskać doskonałe wykształcenie na uniwersytecie w Lejdzie. Wrócił później do Gdańska i przejął interes, jakkolwiek warunki się zmieniały, tkaniny ledejskie zostały wyparte przez tańsze francuskie, zresztą i czerwiec polski został wyparty przez meksykańską koszenilę. No ale na tym też polega handel, żeby dostosowywać asortyment do zmieniających się okoliczności. Jakob Brayne junior generalnie handlował towarami pochodzenia roślinnego. A tak się składa, że mało kto, tak jak on, znał się na roślinach. Jego główną pasją była bowiem nauka. A sieć kontaktów niezbędna do uprawiania morskiego handlu okazała się być do uprawiania nauki również bardzo przydatna, bo uczeni mogli sobie za pośrednictwem zaprzyjaźnionych kapitanów przesyłać nie tylko korespondencje czy publikacje, ale w przypadku botaników również i nasiona i cebulki i sadzonki. I tak Jakob Brayne zyskał sławę w całej Europie jako znamienity botanik Jacobus Breinus i wśród najwybitniejszych uczonych XVII-wiecznego Gdańska można go wymieniać zaraz obok Jana Heveliusza. Co zresztą robiono, pisząc, że obserwował on rośliny na ziemi podobnie jak Heweliusz obserwował gwiazdy na niebie.
Kiedy umarł, jego syn Johann Philipp miał lat 16. Od ojca przejął nie tylko olbrzymi majątek, ale również pasję do botaniki. Już od paru lat razem chodzili na wyprawy botaniczne po okolicy. Od ojca uczył się jak hodować rośliny, jak je badać, preparować i opisywać. Pieniądze pozwoliły mu nie tylko ukończyć studia medyczne w Lejdzie, ale również wyruszyć w uczoną podróż po Europie, tak zwaną „peregrinatio academica”, podczas której widział i wiele kolekcji naturaliów, wiele księgozbiorów, wiele ogrodów botanicznych, ale przede wszystkim nawiązał wiele bardzo wartościowych znajomości, które później podtrzymywał intensywną korespondencją, a wróciwszy do Gdańska godnie kontynuował dzieło swojego ojca jako Johannes Philippus Breynius Gedanensis. Poznany w Londynie Hans Sloane wprowadził go do Towarzystwa Królewskiego, a jedną z najbardziej znanych jego prac opublikowanych w „Transakcjach Filozoficznych” jest opis cyklu rozwojowego czerwca polskiego — owego właśnie robaczka, któremu, można powiedzieć, zawdzięczał swoją fortunę i co zatem idzie — możliwość uprawiania nauki i nieszczędzenia na nią środków. I mówimy nie tylko o botanice, wszak czerwiec polski to już jest dziedzina entomologii.
Johann Philipp był po prostu naturalistą, synem naturalisty i sam również marzył o tym, żeby jego syn został naturalistą, z czego zwierzył się Karolowi Linneuszowi w liście z 23 grudnia 1739 roku, zapewniając, jak bardzo ceni dokonania młodszego kolegi, pisał, że usiłuje swojego syna namówić do tego, aby ten studiował naturę właśnie zgodnie z nowym systemem Linneusza. Syn niestety uparł się studiować prawo.
Ale skoro mówimy o rodzinie, to musimy się cofnąć do roku 1707 — roku, w którym Karol Linneusz przyszedł na świat, zaś Johann Philipp wziął ślub z Konstancją Ludewich, która w posagu wniosła niebagatelną posiadłość w postaci domu z ogromnym ogrodem na Brabanku, czyli między ujściem kanału Radunii do Motławy a miejskimi wałami. I tam właśnie dorastało kolejne pokolenie Brayne'ów w tym Anna Renata, która jako że nigdy nie wyszła za mąż, spędziła całe swoje życie w tym niezwykłym domu, zawierającym całe muzeum przyrodnicze i ogromny naukowy księgozbiór. Ale najbardziej niezwykły był ogród, w którym rosły egzotyczne rośliny z całego świata. Miała wyjątkową możliwość pobierania nauk i bardzo lubiła się uczyć i to nie tylko malarstwa, muzyki czy literatury. Znała łacinę i to na tyle dobrze, żeby napisać w niej epigramat, w którym krytykowała zwyczaj palenia tytoniu.
O jej wiedzy botanicznej zaś świadczą jej ilustracje, bardzo dokładnie przedstawiające morfologię poszczególnych gatunków. A do tego pisała botaniczne wiersze, bo tak można nazwać wiersz o wielobarwnych zawilcach czy o owocującym bananowcu. W wierszu pod tytułem Der blühende Cereus Scandens opisuje ona kwitnącego kaktusa, skrupulatnie wymieniając wszystkie części rośliny i opisując je bardzo plastycznym, poetyckim językiem. Ten niesamowicie efektowny kwiat przedstawiła również na ilustracji. Mówi się, że obraz jest wart tysiąc słów, ale to z wiersza dowiemy się, że kwiat ten ma niezwykłe słodki zapach i że zakwita o zmierzchu zaledwie na jedną noc.
Inna egzotyczna roślina jest opisana w wierszu Poetische Beschreibung der edlen Ananas. Współcześnie jeżeli mamy ochotę na ananasa, wystarczy przejść się do supermarketu, więc żeby wam uświadomić jak bardzo rzadki był to wówczas luksus, powiem wam, że kiedy Anna Renata mogła skosztować ananasa wyhodowanego we własnym ogrodzie, król Francji Ludwik XV mógł o tym na razie tylko marzyć, bo ta sztuka wyhodowania ananasa jeszcze się nie udała królewskim botanikom na Wersalu.
Anna Renata wiersz o ananasie przekazała swojej bliskiej przyjaciółce, Luizie Kulmus, skądinąd wybitnej osobie, niezwykłe utalentowanej literacko. Luiza ten wiersz przesłała swojemu narzeczonemu Johannowi Christophowi Gottschedowi, który był profesorem poezji na uniwersytecie w Lipsku. Gottschedowi ten wiersz tak się spodobał, że postanowił jego fragment opublikować w czasopiśmie naukowym Neue Zeitungen von gelehrten Sachen. Posłuchajcie więc jak ten fragment mógłby brzmieć, gdyby przeczytał go właśnie jakiś uczony Sas, w odmianie języka niemieckiego, używanej w Górnej Saksonii.
Die Frucht an sich ist länglicht rund,
Von aussen sind viel Knobelchen zu sehen,
Die reihenweiß, in schönster Symmetrie,
Gar zierlich bey einander stehen;
Hat sie mit Hochgoldgelber Farb geschmückt.
Besonders wenn das heitre Sonnen-Licht
Durch duncle Schatten bricht,
Sieht man sie recht im güldnen Glantze glühen;
Wodurch so Aug als Hertze wird gerührt,
Und zu der Sonnen Sonn, dem Schöpfer selbst, geführt.
Damit sie auch nicht leichte werd verletzt,
Ist sie von der so gütigen Natur,
Mit langen starcken Blättern dicht besetzt
Die aussen weißlicht, innen dunckel grün
Und sein gestreifft, als wie ein Gros de Tour.
Am Rande sind viel kleine scharffe Spitzen,
Mit welchen sie gewapnet und versehn,
Die Frucht als Königin beschützen
Und wie Trabanten um sie stehn.
Nadeszła pora, aby się zastanowić nad gdańską odmianą języka niemieckiego, czy też ścichle rzecz ujmując, wysokoniemieckiego. I to jest ważne uścichlenie. Wysokoniemiecki Hochdeutsch w odróżnieniu od Niederdeutsch, co znaczy dosłownie nisko niemiecki. I to nazywnictwo wynika z topografii. Wysokoniemiecki Hochdeutsch używany na wyżynach, czyli na terenie środkowych i południowych niemiec, Niederdeutsch znany powszechnie jako Plattdeutsch na północnych nizinach. A właśnie z północnych nizin pochodzili osadnicy, którzy się osiedlali na Pomorzu Gdańskim, więc tym ich językiem był niskoniemiecki, czy też dolnoniemiecki, bo taka nazwa często funkcjonuje.
A ja mam z tymi nazwami mały problem. Bo zdają się sugerować, że ten dolnoniemiecki tak zwany to jest jakaś odmiana języka niemieckiego. Podczas gdy tyle z nim ma wspólnego, że są to języki zachodniogermańskie, tak samo jak angielski, czy niderlandzki. Żebyście mogli to sobie porównać, to posłuchajcie jak brzmi jedno przykładowe zdanie, które znaczy „Robię lepsze ciasto.” w czterech językach zachodniogermańskich: angielskim, niderlandzkim, dolnoniemieckim i niemieckim.
I make a better cake.
Ik maak een betere kuk.
Ik moak en beter koken.
Ich mache einen beßeren Kuchen.
Także ten język zwany dolnoniemieckim, pod pewnymi względami więcej ma wspólnego z angielskim niż z niemieckim. I może lepsza nazwa to niskogermański. W Holandii na ten język mówi się nedersaksisch i w średniowieczu był znany jako język saksoński i był to oficjalny język hanzy, czyli Ligi Miast Hanzeatyckich, do której zresztą Gdańsk dołączył, co miało fundamentalne znaczenie dla jego rozkwitu.
Hanza była organizacją niezwykle potężną, zrzeszającą ponad 200 miast, jej wpływy się rozciągały od Londynu po Nowogród Wielki. Z założenia była to organizacja czysto handlowa, ale w obronie swoich interesów była w stanie toczyć wojny i te wojny wygrywać. Także ten niskogermański język Hanzy był językiem prestiżowym i do tego bardzo przydatnym, bo można się było w nim dogadać praktycznie w każdym porcie Morza Północnego i Bałtyckiego. Przy czym każde z tych miast miało swoją własną odmianę niskogermańską czy też może swój własny język niskogermański, bo jakby ktoś chciał to uściślić, to nie ma takiej definicji, która by określała, czym się różni dialekt od języka, to jest bardziej kwestia polityki niż językoznawstwa. Max Weinreich, taki lingwista zajmujący się językiem jidysz miał nawet takie powiedzenie, „A szprach iz a dialekt mit en armej un flot”, czyli „język to dialekt z armią i flotą”. No i w dziejach Gdańska był taki okres, kiedy miał on swoją własną armię i flotę wojenną, o czym mógł się przekonać Stefan Batory w ramach wojny polsko-gdańskiej. Także zgodnie z tymi kryteriami możemy jak najbardziej stwierdzić, że Gdańsk miał swój osobny język: język gdański, o.
Idziemy dalej. Nadchodzi nowożytność, Hanza się rozpada i język niskogermański traci na znaczeniu. Gdańsk dosyć późno, bo w 1533 roku zmienił swój język urzędowy z niskogermańskiego na niemiecki. Bo właśnie niemiecki stał się tym językiem prestiżowym. Różne okoliczności się na to złożyły, ale jeśli miałbym wskazać jednego człowieka, który się do tego przyczynił, byłby to Marcin Luter. Jego przykład Bibli zyskał tak ogromną popularność również dlatego, że był napisany językiem ogólnie zrozumiałym, takim ponadregionalnym, chociaż opartym na odmianie używanej tam, gdzie Luter żył i działał, czyli w Górnej Saksonii. Ten przekład stał się takim jądrem, wokół którego zaczęła krystalizować pomału ogólnoniemiecka norma językowa, przy czym dopiero w XVIII wieku, właśnie w czasach Anny Renaty, zaczęto podejmować pierwsze próby ujednolicenia języka niemieckiego. Jedną z osób, które taki standard językowy opisały, był Johann Christoph Gottsched. Ten właśnie, który opublikował fragment wiersza Anny Renaty, za którego wyszła jej przyjacielka Luiza Kulmus. Gottsched oparł swój standard na odmianie używanej tam, gdzie żył i pracował, czyli w Górnej Saksonii. Napisał w swoim dziele Grundlegung einer Deutschen Sprachkunst, że właśnie ta górnosaska odmiana jest po prostu najlepsza i wszyscy tak powinni mówić, także typ dosyć apodyktyczny, niemniej nie był odosobniony w swojej ocenie. Goethe został specjalnie przez ojca wysłany do Lipska, żeby tam się nauczył porządnie mówić po niemiecku.
Także ta górnosaska odmiana jest dosyć obszernie opisana. Co innego Gdańsk. Jakoś specjalnie nie mamy świadectw gdańskiej odmiany języka niemieckiego. A jeśli chodzi o ten niskogermański gdański język, to chociaż 200 lat wcześniej był to oficjalny, urzędowy język miasta, to z czasów Anny Renaty zachowało się zaledwie kilka pojedynczych źródeł w tym języku.
Opowiem wam o trzech takich źródłach. Pierwsze z nich to Wywoływacze Gdańscy, czyli kolekcja grafik w wykonaniu Matthäusa Deischa przedstawiających różnych obnośnych handlarzy i rzemieślników, którzy swoje towary i usługi reklamowali takimi donośnymi, śpiewnymi zawołaniami. Grafiki te są opatrzone tekstem właśnie w tym gdańskim języku i do tego linią melodyczną tych zawołań, także można powiedzieć: wydanie multimedialne.
Häkt lebendge Häkt!
Naa gehlmern Posternack, witten Komst!
Naa gehlmern Posternack, witten Komst!
Heu’g Scheern to Schli-u-ip!
Heu’g Scheern to Schli-u-ip!
Stenerne bottertep pipkan, pipkan bottertep!
Drugie źródło to Der Freydenker, czasopismo moralne, wychodzące w Gdańsku w latach 1741-43. Były takie czasopisma pielęgnujące cnoty obywatelskie. We Freydenkerze publikowano listy od czytelników, którzy opisywali różne swoje problemy i dylematy i niektórzy z nich swoje listy pisali w języku gdańskim, czy też, mówiąc po gdańsku, Danzigerplatt. Na przykład niejaka Fru Adelke pisze, że jej mąż, kiedy przyszła na świat ich córka, obiecał, że wydadzą ją za uczonego, który ma własny powóz i konia i służącego, a tymczasem teraz ona chce wyjść za takiego młodego kupca, a jej ojciec tymczasem rozkłada ręce i mówi: no co zrobić, taki jej się podoba. Przecież powinien użyć swojego ojcowskiego autorytetu, a on się jej pyta za kogo ona chce wyjść. No przecież sam powinien lepiej wiedzieć co jest dla niej dobre.
Dörr heft sich förr einiger Tied en junger Koopmann na unse Gunke angegewen. De domme Gabbe wöll em hebben: De Keerl geföllt er, segt se.
On de Fader es soon Narr, on woll em err ook truen laaten, wiel he err geföllt. Heft men seyn Daag so wat gehört! Nu sull he sine Autertät brucken. Abber nee! Faderken fragt Dochterken om Rath wem se nehmen woll.
Et es wahr, op den Menschen föllt nuscht te seggen; aber he es doch man en Koopmann. Es dat nich Schand on Sünd! Sull he nich beter weeten wat sinen Kindern deent?
Trzecim źródłem — wyjątkowym, bo zawierającym wiersze — jest rękopis Anny Renaty, który właśnie dlatego zwrócił moją uwagę. Wiersze te znajdują się w dziale Scherzhafte Briefe, czyli żartobliwe listy. Większość tych listów Anna Renata pisała w tym zabawnym francusko-niemieckim dialekcie, o którym wcześniej mówiłem, ale cztery z nich są napisane po gdańsku. Zaś Anna Renata wspomina w nich, dlaczego wybrała tym razem akurat ten język, który nazywa Modersprack, czyli język ojczysty, matczyny dosłownie.
Na przykład w liście do ojca, w którym składa mu życzenia urodzinowe, tłumaczy, że w ten sposób może pisać prosto z serca i nie musi to być nic mądrego ani ważnego, żeby osiągnęła swój cel, czyli wywołała uśmiech na jego twarzy.
Nuscht, wat mi recht gefoll, en mine Fedder bringen;
Y, docht eck oock gantz böss well die denn nuscht gelingen?
Best du denn gantz erschöpt? wat Bedel sall dat sen,
Lop to de Modersprack, din leew Hertz Vadercken
De kent din godet Hart, on sent det domme Saacken,
So warstu doch vyllicht em wat to lachen maacken.
W podobnym tonie serdecznego żartu Anna Renata napisała do siostry w roku 1737, z okazji wyboru jej męża Friedricha Reygera na stanowisko sędziego, zwierzchnika ławy miejskiej na jednoroczną kadencję. Dla niego już napisała oficjalny, poważny wiersz z gratulacjami po niemiecku. Zaś do siostry po gdańsku pisze z takim żartobliwym współczuciem, że słyszała, że to ciężka praca jest w ciągłym hałasie, bo ludzie tam jęczą, wrzeszczą, lamentują, kłócą się, warczą i co tam jeszcze?
Man hört by dißem Amt veel Grynen, Hylen Klagen,
Veel kabbeln, veel Geblarr, on wat des Kraams noch mehr,
Et es recht grüglich schwaar so wy eck seggen hör;
I rzeczywiście do jego obowiązków należało rozstrzyganie wszelakich sporów i zajmowanie się sprawami kryminalnymi. Także ona życzy mu, żeby w tym roku akurat ludzie się nawrócili, stali łagodni jak baranki, przestali się zabijać nawzajem, kłócić i w ogóle nie robili nic złego.
Eck wensch ock dat dit Jaar sich alle Lyd bekeerenW innym tonie za to pisze do swojego brata Johanna Heinricha w roku 1739. Dwa lata wcześniej wyjechał ona studia, a od pół roku już nie przysłał jej żadnego listu. Jest więc na niego zła. A że nie jest w stanie w tym języku francusko-niemieckim go tak naprawdę, porządnie zrugać, robi to po gdańsku. Ten list chciałbym wam przeczytać w całości, ale jest jednak dosyć długi, więc zrobię to dopiero po zakończeniu tej opowieści.
De schlem gewesen sent, on en god Leben feeren,
So fraam als Lämmer sen, on kenen schlaanen dood,
Nich fautzen, oder sonst wat bruen dat nich goot;
I z tych trzech źródeł wynika nam, że ten niskogermański gdański język był cały czas powszechnie znany i używany i to niezależnie od statusu, zamożności czy wykształcenia, bo od najdrobniejszych handlarzy po intelektualną elitę miasta. Ludzie w nim handlowali, kłócili się, narzekali, żartowali i w ogóle odbywali te codzienne zwykłe rozmowy. I to wygląda na sytuację zwaną dyglosją. Czyli że w danej społeczności funkcjonują dwa różne języki. Pierwszy z nich to język rodzimy, potoczny, używane we wszelkich nieformalnych sytuacjach jak rozmowy w gronie rodziny czy przyjaciół. A ten drugi język to jest język prestiżowy, którego się uczy w szkołach, to jest język urzędowy i literacki. I to tłumaczy, dlaczego ten gdański rodzimy język nie pojawia się w źródłach z tamtych czasów poza tymi nielicznymi wyjątkami.
I to nam też odpowiada na pytanie o wymowę języka niemieckiego w gdańsku w XVIII wieku, jako że była po prostu oparta na wymowie języka rodzimego, czyli lokalnej odmiany nisko germańskiej, która została opisana na początku XIX wieku przez Ernsta Förstemanna w Zur Bedeutungslehre der Danziger Mundart, gdzie sam zresztą twierdził, że opisane zasady wymowy dotyczą również języka wysokoniemieckiego używanego w Gdańsku.
I biorąc to pod uwagę, okazuje się, że Anna Renata nie nazywała się [ˈbrai̯.nə] tylko [ˈbrɛi̯.nə]. Podobnie jej szwagier to nie był [ˈrai̯.gɐ], ale [ˈrɛi̯.ʝɘr]. I to oznacza również czaplę, więc nic dziwnego, że w jego herbie rodzinnym widnieje czapla. Także od tej pory będę mówił po niemiecku z tym gdańskim akcentem, począwszy od tego, że tytuł rękopisu to [ˈklɛi̯.nə z amlʊŋ poˈei̯.tɪ.ʃər ˈɛi̯n.fɛ.lə bɛi̯ mi.si.ʝɘn ʃtu.nɘn fɘr.fɛr.ti.ʝɘt fɔn a.na rɛˈnɔɑ.tə ˈbrɛi̯.nə]
Poezja Anna Renata to poezja prywatna. Jej wiersze okolicznościowe dają nam możliwość takiego wręcz innymnego spojrzenia na życie jej rodziny. A poza tą swoją rolą rodzinnego barda Anna Renata pisała dla własnej potrzeby, żeby wyrazić swoje emocje. I jest w tym autentyzm. Ja jej wierzę w każdym razie, wierzę w jej radość, w jej zachwyt nad naturą, wierzę w jej pobożność, kiedy wychwala Stwórcę za jego piękne dzieła. Ale też wierzę w jej ból i smutek, jako że wśród wydarzeń przez nią opisywanych niestety również wydarzenia tragiczne.
Z działu Trauer-Gedichte, czyli „wiersze żałobne”, dowiadujemy się o trzech takich rodzinnych tragediach. Pierwsza z nich nastąpiła w roku 1733, kiedy Anna Renata napisała wiersz, w którym opłakuje śmierć swojego zaledwie 11-letniego braciszka, Philippa Jakoba. Ten wiersz ma formę dialogu, w którym zrozpaczona Anna Renata mówi o bólu, o cierpieniu jej, rodziców i rodzeństwa. Pytam swojego braciszka, dlaczego musi odejść tak wcześniej, a on jako „der Seelige”, czyli zbawiony, odpowiada, że nie powinni się martwić, bo on teraz jest szczęśliwy w niebie, gdzie spotkają się ponownie.
Mein Heyland will mich früh vollkommen machen,
Der Himmel ist ja besser als die Welt;
Ich habe meine Sachen.
Dem Höchsten heimgestelt,
Der mach es alles wie es Ihm gefält,
Dort oben ist mein Erbe,
Zu guter Nacht, ich sterbe.
Kolejny wiersz żałobny powstał w roku 1740. Zaczyna się od słów: O harte trauer Post! I ten ciężki smutny list nadszedł z Anglii, zawiadamiając o śmierci Johanna Heinricha, jej już jedynego brata, którego rok wcześniej napominała w tym ich gdańskim języku, żeby częściej do niej pisał. W chwili śmierci Johann Heinrich miał lat 25, był od niej dwa lata młodszy i łączyła ich bliska więź. Jej rozpacz była tym bardziej dojmująca, że umarł i został pochowany w dalekim, obcym kraju i nie miała jak się z nim pożegnać.
Zgodnie z odwieczną tradycją poezji żałobnej, po opłakaniu zmarłego, czyli comploratio, następuje consolatio, czyli posieszenie, które wynikało z wiary. Ale nawet najgłębsza wiara w to, że znów się spotkają w niebie, nie mogła zagłuszyć jej tęsknoty. Choć było pewnym pocieszeniem, że jej brat już nie cierpi i że jest szczęśliwy w kraju aniołów.
Indem, erwege doch, in was vor süssen Freuden
Dein lieber Bruder lebt, Er weiß von keinem Leiden;
Wie glücklich ist Sein Tausch, wie herrlich ist Sein Standt,
Aus Englandt kommet Er ins rechte Engel-Landt.
Niestety nie był to koniec cierpień. Zaledwie rok później zmarła mama Anny Renaty i w wierszu na ten temat jeden jedyny raz w całym rękopisie pojawia się zwątpienie w Boże miłosierdze. Jeszcze nie doszli do siebie po poprzedniej, niespodziewanej tragedii, a znów spotkał ich bardzo bolesny cios, co wydawało się być jakimś niepojętym okrucieństwem. Ale jeśli chodzi o ten element komploracyjny, to wyrażenie rozpaczy, Anna Renata oddała głos swojemu ojcu, kompletnie załamanemu i bezradnemu wobec tego nieszczęścia. Także to Anna Renata przyjęła tu rolę pocieszycielki, przypominając ojcu słowa jego żony, które wypowiedziała na łożu śmierci, że który z nich musiało odejść pierwsze, ale przecież znowu się spotkają i ta rozłąka nie będzie wieczna.
Geliebter Vater, denck zu Deinem Troste nach,
Was noch die Seelige, vor Ihrem Ende sprach:
Sie sprach, Sey unbetrübt, denn einer von uns beyden
Muß ja aus dieser Welt, zu erst von hinnen scheiden,
Es wird die Trennung auch, auf ewig nicht geschehn,
ir werden uns der einst im Himmel wiedersehn
Ta troska Anny Renaty o jej ojca rzuca też nowe światło na innej wiersze, jak na przykład ten napisany pierwszego maja tego roku z okazji jego imienin. Zaczyna się on takim klasycznym przywitaniem wiosny i wyrażeniem zachwytu nad budzącą się do życia naturą, a kończy modlitwą o to, żeby radość i zdrowie ojca powróciły, jak te wiosenne kwiaty. Jej troska o niego pozwala też zrozumieć dlaczego tak jej zależało na niego uśmiechu, kiedy pisała mu życzenia urodzinowe w tym ich rodzimym gdański języku.
Johann Philipp był rzeczywiście zdruzgotany. Od poprzednego listu do Karole Linneusza minęło aż 6 lat, zanim ponownie do niego napisał, tłumacząc się, że po śmierci jednego syna i ukochanej małżonki poczuł się stary, stracił zdrowie i zaprzestał praktycznie wszelkiej korespondencji. Karol Linneusz odpowiedział, że gdy czytał ten list, łzy mu napłynęły do oczu i podzielił się gorzką refleksją na temat przemijania.
Ale chociaż Jochan Philipp czuł się stary i narzekał na zdrowie, to żył jeszcze długo, co stało się jego klątwą. Bo żył, kiedy w roku 1756 umarła jego córka Florentyna Charlotta.
Żył, kiedy umierała Anna Renata w roku 1759. Przeżył kolejną córkę, Konstancję Filipinę o pół roku, aż zmarł w roku 1734, mając 84 lata. Także z ośmiorga swoich dzieci pochował siedmioro. Przeżyła go jedynie Johanna Henrietta, także to ona odziedziczyła cały majątek. Poślubił ją niejaki Peter Castell, który postanowił go wyprzedać. Ogromną kolekcję naturaliów, ogromny naukowy księgozbiór, jedno i drugie zbierane przez dwa pokolenia badaczy, wystawił na aukcję. Zbiory te kupiła Caryca Katarzyna II. W związku z czym trafiły do Petersburga i przepadły.
Po śmierci Johanny Henrietty ta bardziej prywatna część dziedzictwa, czyli notatki, korespondencja, oraz ilustracje przyrodnicze w wykonaniu trzech sióstr Breyne trafiły do Gothy
i dziś są publicznie dostępne w tamtejszej bibliotece uniwersyteckiej. Można się zatem spytać, czy coś z dziedzictwa Breyne'ów pozostało w Gdańsku? Otóż w zbiorach Biblioteki Gdańskiej Polskiej Akademii Nauk znajduje się, opatrzony sygnaturą Ms. 534, rękopis z poezją Anny Renaty.
Na koniec chciałbym omówić najbardziej wstrząsający wiersz z całego rękopisu. Wiersze żałobne dotyczą tragedii prywatnych, rodzinnych. Ten wiersz dotyczy strasznych wydarzeń, które dotknęły całe miasto. Ale zanim do tego dojdę, chciałbym nakreślić szybko, jak i dlaczego do nich doszło.
Zaczyło się od tego, że pierwszego lutego 1733 roku umarł król Polski August II i zaczęły się przygotowania do wyboru kolejnego króla. Największym poparciem szlachty cieszył się Stanisław Leszczyński, a zwołany na wiosnę sejm konwokacyjny, czyli ustalający zasady wolnej elekcji, praktycznie zapewnił mu zwycięstwo. Ale jego kandydatura była nie do przyjęcia dla Rosji. W związku z tym Rosja, aby zachować Polskę w strefie swoich wpływów — jak to Rosja — dokonała inwazji na ziemie Rzeczypospolitej, oczywiście twierdząc, że robi to, aby zapewnić prawidłowy przebieg wolnej elekcji. W związku z tym armia rosjska parła prosto na Warszawę, ale trochę się spóźniła, bo 12 września sejm elekcyjny obwołał Stanisława Leszczyńskiego nowym królem Polski. W związku z tym pod osłoną wojsk rosyjskich po drugiej stronie Wisły zorganizowano alternatywne wybory, w których zwyciężył Fryderyk August, syn poprzedniego króla. Także nastąpiła sytuacja, w której było dwóch królów elektów, a o tym, który z nich miał zostać ostatecznie ukoronowany, miał zadecydować konflikt zbrojny, zwany wojną o sukcesję polską.
To jest oczywiście bardzo uproszczony opis tych wydarzeń i tendencyjny, przyznaję. Cała ta gra o tron była o wiele bardziej złożona i więcej graczy brało w niej udział. Ale w tej chwili ważne jest to, że aby osadzić prorosyjskiego kandydata na polskim tronie, należało zneutralizować Stanisława Leszczyńskiego. A ponieważ schronienia udzielił mu Gdańsk, należało Gdańsk zdobyć. Problem polegał na tym, że Gdańsk był miastem szalenie trudnym do zdobycia, a jego mieszkańcy byli bardzo zmotywowani do tego, żeby bronić swojego króla. I mieli dużo czasu, żeby się na oblężenie przygotować.
Wojska rosyjskie dotarły pod Gdańsk 20 lutego kolejnego roku. Z czasem dowodzenie nad nimi przejął Feldmarszałek Burhardt von Münnich, który uznał, że aby zmusić gdańszczan do poddania się i wydania Stanisława Leszczyńskiego, należy zmienić ich życie w nieustający koszmar. I tak 30 kwietnia 1734 roku rozpoczęło się masowe bombardowanie Gdańska z artylerii rozstawionej na okolicznych wzgórzach i o tej pory, w dzień i w nocy, bez przerwy, na miasto spadały bomby, burząc, niszcząc, podpalając, publiczne gmachy i prywatne domy, zabijając i okaleczając jego mieszkańców. I to właśnie Anna Renata opisała w wierszu pod tytułem Das klagende doch nicht verzagende Dantzig, czyli „Lamentujący, ale nie załamany Gdańsk”.
Podmiotem lirycznym tego wiersza jest miasto, niegdyś radosne, teraz oblegane i szturmowane. Patrzące bezradnie, jak jego piękne okolice są dewastowane przez okrutnych, nieokrzesanych żołnierzy, którzy palą domy, lasy i uprawy, mordują ludzi, nie oszczędzając nikogo ani niczego, a jego mieszkańcy giną przeszywani przez stali i ołów albo pod gruzami, pogrzebani i zmiażdżeni.
Oglądałem niedawno film dokumentalny, w którym wypowiadali się ludzie mieszkający w mieście bombardowanym przez rosyjskie wojska. I utkwiło mi w pamięci, że po samym odgłosie nauczyli się rozpoznawać, z jakiej broni są właśnie ostrzeliwani. Bo Anna Renata w tym wierszu z tą samą skrupulatnością z jaką potrafiła wymieniać poszczególne części roślin, teraz wymienia różne rodzaje artylerii bombardującej miasto, a te przeraźliwe odgłosy nie tylko opisuje, ale oddaje samym brzmieniem używanych przez siebie słów. Także słuchając tego wiersza, zwróćcie na to brzmienie uwagę.
Meine vormahls frohe Stunden
Sind nunmehro gantz verschwunden,
ch empfinde tausend Pein:
Ungeheure Krieges-Flammen
Schlagen über mich zusammen,
Ich muß gantz verlassen seyn.
Ich habe keine Ruh,
Es stürmet alles auf mich zu:
Die Feind umgeben mich auf allen Seiten,
Sie sind auf mich erbittert und erbost
Und suchen mein Verderben zubereiten.
Ich muß gantz ohne mein Verschulden
Das allergrausamste von ihnen dulden;
Die rauhen mördrischen Soldaten
Verschonen weder Land noch Leut'
Mit ihrer Wuht und Grausamkeit.
Die schönen Gegenden und Wälder
Die Gärten, Aecker, Wiesen, Felder
Sind theils durchwühlet und verheeret
Und theils durch Brand verwüstet und verzehret.
Viel Menschen werden jetzt durch Stahl und Bley zerstückt,
Hingegen andere
In Schut und Graus vergraben und erdrückt:
Das pfeiffende Gezisch der Kugeln und Granaten
Das fürchterliche Knallen
Der greßlich Donnernden Metallen
Der Mörser Schlangen und Cartaunen
Erregt ein schauderndes Erstaunen
Kurtz die obschwebende Gefahr
Zeigt meinen Untergang gantz offenbahr;
Ich sehe leider mein Verderben,
Ich mögte zum voraus vor Kummer sterben.
Das knallende rasseln,
Das donnernde prasseln
Zerschmetternder Bomben durchdringet mein Hertz;
Wenn Kirchen erschüttern,
Wenn Häuser zersplittern,
Erreget es Grausen, Erschrecken, und Schmertz.
Grausen, Erschrecken, und Schmertz — groza, przerażenie i ból. Chciałbym tutaj zakończyć swoją opowieść i pozostawić was z tym obrazem miasta bombardowanego przez rosyjskie wojska jako wciąż aktualnym memento.
No ale obiecałem wam przecież, że na koniec przeczytam wam list, który Anna Renata napisała po gdańsku do swojego brata. Posłuchajcie więc jako to wielką ma ochotę z myćmu głowę, a że język „fransch”, którym zwykle ta listy pisała się do tego nie nadaje, więc pisze do niego w tym ich rodzimem gdańskim „pladdytsch”. I pyta: co się dzieje? Czemu on do niej nie pisze? Nie myśli o niej, to oczywiste, Już mineło pół roku, a nawet dokładnie wylicza 31 tygodni, od kiedy wysłałą mu list i nawet pomyślała, że może napisała coś, co mu się nie spodobało, ale nie znalazła jednak tam nic, co by mogło go rozgniewać, i wygląda na to, że jej niedobry braciszek zupełnie o niej zapomniał, co jest dla niej bardzo przykre. I ma już dosyć ciągłego czekania, więc pisze do niego, żeby go przywołać do porządku.
Tylko żeby się nie tłumaczył, że taki jest ciągle zajęty, że musi się uczyć matematyki i filozofii, a ona siedzi spokojnie w swoim rodzinnym mieście, nie musi sobie nad niczym łamać głowy. A tymczasem wcale tak nie jest. Ona nie leży cały dzień do góry brzuchem, tylko chodzi na długie spacery z Młynisk aż nad morze. a kochany pan szwagier zapewnia im tyle rozrywek, że nie sposób ich wszystkich zliczyć. Ale że teraz jest mu na pewno bardzo przykrożenie może razem z nimi się dobrze bawić, więc kończy już swój list, prosząc żeby jednak częściej do niej pisał, ale zapewniając, że i tak będzie go kochać, póki żyje i czeka wciąż na niego tam gdzie zawsze, czyli w Gdańsku.
Myn truhtstet Brodercken!
eck wensch en gooden Dag,
Vergönn my dat eck Dy en beßcken schelen mag.
Eck heb recht groote Lost Dy Dynen Peltz to waschen,
On dit wull sich op fransch ver dit mahl gar nich flaschen;
Drom docht eck t'geit oock wohl op, pladdytsch beter an,
Eck hap Du warst noch wohl so vel darvon verstahn.
Wat bedel sall et sen, welstu nich an my schrywen?
Schwart Oogschet Brodercken, wo lang warstu dat drywen?
Du denckst nich mehr an my, et ab ju oppenbahr.
Dat eck geschrewen heb es wohl en halwet Jahr,
Ja watt en halwet Jahr wohl een on derrtig Wecken,
On darto sall eck nich en eentzig Wortken sprecken?
Eck docht all henn on her, es en den letzten Breef.
Worwat met engeschlickt dat ehm nich allto leef;
Doch so wat fund eck nich; dat must my ju verdreeten,
Eck sed, so oft als wy Dyn Schrywen haalen leeten,
Nu ward oock wohl gewös an my en Breefken sen;
Doch wacht man emmer weg, myn schlemet Brodercken
Vergett my gantz on gar; dat kropt my ut der maaten,
On darto must eck my noch utveckzeeren laaten;
O sed denn mencher een, hold en met dyn gepraal,
Lach ut myn Sösterken, wacht bet en andermahl.
Y docht eck oock darfer sal He gewös wat hören,
Dat He Sich künftig henn wöt beter optofehren.
Eck wöt, myn Brodercken, Du denckst en Dynen Sen,
Torner man emmer weg, on schmäl man emmerhen,
Eck heb wat mehr to dohn, als Du, eck mot stodeeren,
Eck mot Mattschmaatsch hier lehrn on oock philaussopheeren,
Du aber seist en Ruh en Dyne Vaderstadt
Tobreckst Dy nich den Kopp on mackst Dy möd on matt.
Doch wacht, myn Brodercken, dat kan eck oock nich lyden,
Du deist my vel to vel, eck mot Dy dat bedyden,
Eck lig nich emerfort hier op de Baaren Huht,
Eck maack my oock wohl möd, eck fahr sehr faacken uht;
Eck gah wohl von Schellmehl bet an de See spotzeeren,
To Waater on to Land mot eck my afstraptzeeren.
Ons leew' Herr Schwager maackt uns menchen lostgen Dag,
So mench Vermaack dat eck nich alles seggen mag.
Eck maack dy t' Hart man schwaar, et mucht Dy oock verdreeten,
Dat Du nich met dar von en Deelcken kanst geneeten.
Drom hör eck leewer op ; on schlut oock mynen Breef;
Schryw künftig flytiger so heb eck dy oock leef.
On sulstu oock so oft, als eck wohl wensch, nich schrywen,
So war eck darom doch so lang eck lew verblywen
Na ohlen Schroot on Koorn, wie eck sonst emer ben,
Myn leewet Brodercken,
Dyn truet Söstercken.
To Dantzig.
ent' Jahr 1739. d. 15. Augstmahnt.
Anna Renata Brayne