poniedziałek, 1 maja 2017

Razo de Raimbaut de Vaqueiras – Kalenda Maia

Ze wszystkich języków na świecie najbardziej niezwykłą karierę zrobiła łacina. Pierwotnie był to język Latynów – jednego z italskich plemion, które osiedliło się na Półwyspie Apenińskim około tysiąca lat przed naszą erą. Łacina stała się ojczystym językiem Rzymian i jej zasięg zwiększał się wraz z ekspansją terytorialną państwa rzymskiego. Intensywna romanizacja podbitych i zarządzanych przez Rzym terenów doprowadziła do tego, że na ogromnym obszarze łacina zastąpiła języki używane przez miejscową ludność. Jednocześnie łacińskie dzieła literackie, które powstały w epoce klasycznej, zyskały ogromne uznanie i jeszcze przez długie wieki wywierały niebagatelny wpływ na europejską kulturę.

Trzeba tu jednak dokonać zasadniczego rozróżnienia. Klasyczna łacina, w której Cyceron tworzył swoje mowy i traktaty, a Horacy i Owidiusz układali swoją poezję, była oficjalnym i prestiżowym wariantem który uległ daleko idącej standaryzacji, co wpłynęło na zahamowanie jego rozwoju. Zaś codzienny język powszechnie używany przez Rzymian – tzw. łacina ludowa (latinum vulgare) – nie podlegał żadnym normom i w naturalny sposób ulegał ewolucji. Ta rozbieżność doprowadziła do zjawiska zwanego dyglosją, czyli współistnienia dwóch językowych systemów różniących się funkcją i prestiżem. Sytuację tę pogłębił upadek rzymskiego imperium. Łacina ludowa używana na ogromnym obszarze Europy straciła swój czynnik spajający w postaci państwowej administracji i poszczególne jej dialekty zaczęły się coraz bardziej od siebie oddalać – aż w końcu przestały być wzajemnie zrozumiałe i stały się odrębnymi językami. Za to ostateczny kształt łaciny klasycznej został w połowie czwartego stulecia na wieki utrwalony w Ars Minor i Ars Major Eliusza Donata, gdzie zawarł rozległy i gruntowny opis tego języka.

Mimo, że łacina jako taka stała się językiem martwym, wciąż funkcjonowała jako ponadnarodowy język Kościoła, nauki i dyplomacji, będący podstawą piśmiennictwa i edukacji – w znaczny sposób do jej rozpowszechnienia przyczynił się Karol Wielki. W ten sposób doszło do ciekawej sytuacji: średniowieczna łacina nigdzie już nie była pierwszym językiem, w którym uczono się mówić – była za to pierwszym językiem, w którym uczono się pisać.

Z języków romańskich, czyli tych pochodzących od łaciny ludowej, szczególnie interesujący jest okcytański – rozwinął się on w samym środku zachodnioromańskiego świata, sąsiadując od zachodu z językiem katalońskim, od północy z francuskim, a od wschodu z dialektami północnowłoskimi. W tym języku zaczęła w XII wieku powstawać poezja liryczna najwyższej próby, tak bowiem trzeba określić twórczość trubadurów. Powstawała ona w kontekście wyrafinowanej kultury dworskiej, i chociaż trubadurzy wywodzili się niejednokrotnie z najwyższych warst społecznych – musieli być zatem wszechstronnie wykształceni – wiele wskazuje na to, że ich pieśni nie były zapisywane, lecz funkcjonowały wyłącznie w tradycji ustnej. Sytuacja ta uległa zmianie dopiero u schyłku epoki trubadurów w XIII wieku.

Popularność i estyma, jaką cieszyły sie utwory trubadurów, sprawiły że język okcytański zaczął zyskiwać prestiż zarezerwowany do tej pory wyłącznie dla łaciny – na początku XIII wieku Raimon Vidal napisał Razos de trobar, czyli pierwszy traktat poświęcony temu językowi. Choć wzorował się na Ars Minor Donata, skupił się raczej na opisie samej sztuki poetyckiej – saber de trobar – gramatykę zaś opisał pobieżnie i wyrywkowo, opisując zasady w nader dogmatyczny sposób i wytykając błedy innym trubadurom. Później – około 1240 roku – Uc Faidit bezpośrednio zastosował gramatyczną strukturę i terminologię Donata – w traktacie wprost nazwanym Donatz Proensals – do opisu języka trubadurów.

Język okcytański stał się prawdziwym językiem literackim, a dawni trubadurzy zaczęli być traktowani na równi z Horacym i Owidiuszem. Pieśni, które były do tej pory przekazywane z ust do ust przez kolejne pokolenia wykonawców zwanych żonglerami (joglars), zapisywano w opasłych kodeksach. Zaczęto też opatrywać je – podobnie jak czyniono to z dzielami klasycznych łacińskich autorów – komentarzami w postaci życiorysów (vidas) i objaśnień do konkretnych utworów (razos). Karl Bartsch w Grundriss zur Geschichte der provenzalischen Literatur z 1872 roku przypisał tym manuskryptom kolejne litery alfabetu – uczynił to według ich przybliżonej wartości dla krytyki literackiej („nach dem ungefähren Werthe den sie für die Kritik haben”). Biblioteka Laurenziana we Florencji ma w swoich zbiorach jeden z takich rękopisów. Bartsch przypisał mu literę P, zatem nie cenił go zbyt wysoko. Faktycznie roi się w nim od błędów – przy czym z błędów można wyczytać różne ciekawe informacje – ale ten rękopis jest o tyle ciekawy, że zawiera wszystkie rodzaje tekstów, jakie właśnie wymieniłem: oprócz licznych pieśni trubadurów, także ich vidas oraz razos objaśniające okoliczności powstania poszczególnych utworów i intencje, które za nimi stały – a następnie traktaty Razos de trobar i Donatz Proensals.

Utwór, który tym razem wybrałem do opracowania zapisany jest w manuskrypcie P. Jest to razo stanowiące wstęp do estampidy Kalenda Maia trubadura Raimbauta de Vaqueiras. Autor zwaraca się nie tyle do czytelników, co do słuchaczy – padają takie sformułowania jak aujatz („słuchajcie”), czy też stampida que vos auziretz („estampida, którą usłyszycie”). Wynikałoby z tego, że razo krążyło nie tylko w postaci zapisanego tekstu, było również wysłuchiwane przez publiczność jako wstęp do wykonania samej pieśni – uznałem więc, że jak najbardziej warto dokonać jego fonetycznej rekonstrukcji.

Postanowiłem pójść dalej niż do tej pory i spróbować odtworzyć nie tylko brzmienie poszczególnych głosek, ale podejść do kwestii szerzej, czyli jak to się mówi – suprasegmentalnie. Chodzi o niejako muzyczny aspekt brzmienia języka – frazowanie, rytm, dynamikę oraz intonację. Czy w ogóle jest to możliwe? Przecież to są elementy, które nie były w żaden sposób oznaczane w tekście. Istnieją jednak pewne przesłanki, które sprawiają, że można się o taką diachroniczną rekonstrukcję prozodii pokusić.

Rzecz w tym, że mamy pełną ciągłość między dzisiejszymi językami romańskimi a starożytną łaciną, zaś na temat jej prestiżowego wariantu, czyli łaciny klasycznej, wiemy naprawdę bardzo dużo. Do tego wiele wskazuje na to, że elementy prozodyczne są w językach romańskich wyjątkowo konserwatywne. Dość zauważyć, że np. w takich łacińskich słowach jak ˈpopulum, ˈtabulam, aˈmicam akcent wciąż pada na tę samą sylabę – w języku włoskim: ˈpopolo, ˈtavola, aˈmica, w hiszpańskim: ˈpueblo, ˈtabla, aˈmiɡa, w portuɡalskimː ˈpovo, ˈtábua, aˈmiɡa, we francuskim: ˈpeuple, ˈtable, aˈmie. Co jest ciekawsze jednak, można zauważyć, że iloczas łaciński, mimo że przestał być cechą fonologicznie relewantną w pierwszych wiekach naszej ery, wciąż się objawia we włoskiej fonetyce. W klasycznej łacinie jeśli akcent padał na trzecią sylabę od końca, sylaba ta mogła być długa lub krótka (tak wskazuje np. para minimalna ˈpoːpulus „topola” / ˈpopulus „ludzie”). Z drugiej strony jednak, w słowach dłuższych niż dwusylabowe, jeśli akcent padał na przedostatnią otwartą sylabę (tzw. akcent paroksytoniczny), była ona bez wyjątku długa. Zauważono zaś, że we współczesnym włoskim, w słowach z paroksytonicznym akcentem jest ona cały czas wydłużana (caˈteːna > catena [kaˈteːna], aˈmiːca > amica [aˈmiːka]), choć jest to cecha wyłącznie fonetyczna, bez znaczenia fonologicznego. W słowach z akcentem innym niż paroksytoniczny, takie wydłużenie nie występuje.

Skoro przez dwa tysiące lat zachowały się zarówno cechy dynamiczne, jak i rytmiczne, można przypuszczać, że również intonacja specjalnie się nie zmieniła. Tak się akurat szczęśliwie składa, że język okcytański można zestawić aż z trzema pokrewnymi sąsiadami – mamy więc idealną sytuację do zastosowania metody porównawczej. Niestety jest też zła wiadomość: język okcytański wymiera – a to za sprawą stosowanej przez wieki polityki agresywnego wypierania lokalnych języków i dialektów – zwanych pogardliwie patois – przez jedynie słuszny język francuski. W konsekwencji w pierwszej połowie XX wieku została przerwana międzypokoleniowa transmisja języka okcytańskiego. Do tej pory zresztą Francja nie podpisała Europejskiej karty języków regionalnych lub mniejszościowych. Mamy co prawda aktualnie próby przywrócenia języka okcytańskiego i nadania mu większego prestiżu, ale nie oszukujmy się – jeśli języka nikt nie uczy się jako pierwszego w dzieciństwie, jeśli w żadnym domu nie jest używany na co dzień – nie jest to już język żywy.

W kwestii badań nad okcytańską prozodią zrobiono w ostatnich latach to, co można było zrobić – przeprowadzono wywiady ze starszymi ludźmi mieszkającymi w niewielkich wioskach i nagrano ich wypowiedzi. Nagrania te są dostępne w internecie i można je zestawić z podobnymi badaniami, jakie przeprowadzono na języku francuskim, katalońskim i dialektach północnowłoskich. Tym sposobem można wywnioskować pewne ogólne zasady używania rytmu oraz intonacji i zastosować je do rekonstrukcji prozodycznej naszego razo. Wymaga to zupełnie innej analizy tekstu – prozodia bowiem nie przekazuje informacji na temat semantyki, ale na temat pragmatyki. Oznacza to, że trzeba zbadać strukturę tematyczno-rematyczną poszczególnych zdań i na podstawie treści zdecydować o intencjach stojących za poszczególnymi wypowiedziami. Na przykład kiedy zazdrośni oszczercy pytają pani Beatrycze: qui es aquest Raimbaut de Vaquera? („Kim jest ten Raimbaut de Vaqueiras?”), można się domyśleć, że nie oczekują żadnej odpowiedzi i jest to pytanie czysto retoryczne. Ale kiedy zatroskany Bonifacy de Montferrat pyta: qe es aisso qe vos non chantatz ni·us allegratz? („dlaczego nie śpiewasz i nie radujesz się?”), choć dobrze zna odpowiedź, to chciałby jednak ją usłyszeć od Raimbauta.

Na tych właśnie wymienionych przeze mnie podstawach pozwalam sobie przedstawić swoją interpretację razo z manuskryptu P – manuskryptu, który połączył w sobie wiele pozornych sprzeczności. Liryczna poezja łączy się w nim z prozą życiorysów i komentarzy oraz uczonymi traktatami. Utrwalone zostały w nim materiały krążące w transmisji pisemnej, które zrodziły się z tradycji ściśle ustnej. Zawiera utwory i traktaty w języku wernakularnym ułożone w sposób, w który tworzono kodeksy po łacinie. Powstał on na początku XIV wieku, kiedy Dante pisał De vulgari eloquentia – pierwsze uczone dzieło, w którym opisane zostało podobieństwo między romańskimi językami. Można pokusić się o stwierdzenie, że łacina klasyczna, w której Horacy tworzył swoją poezję znów zetknęła się z łaciną ludową, w której klienci pompejańskich lupanarów tworzyli obsceniczne graffitti.


czwartek, 2 marca 2017

Vǫluspá

Pierwszy raz zetknąłem się z językiem staronordyckim, kiedy miałem bodajże dziesięć lat. Nastąpiło to za sprawą gry komputerowej – klasycznej tekstowej przygodówki pod tytułem „Hobbit”. Z początku nie bardzo wiedziałem o co chodzi w tej grze, ale zorientowałem się, że była ona oparta na książce J.R.R. Tolkiena „Hobbit, czyli tam i z powrotem” – ochoczo zabrałem się zatem do jej lektury. Wówczas oczywiście nie miałem pojęcia, że imiona praktycznie wszystkich krasnoludów z kompanii Thorina, którzy gromadnie wprosili się do nory tytułowego hobbita, pochodzą z poematu, który liczy sobie plus minus tysiąc lat. Można go znaleźć na samym początku trzynastowiecznego islandzkiego kodeksu zawierającego tzw. Eddę starszą, znanego jako Codex Regius albo po islandzku Konungsbók, inną wersję zawiera też późniejszy manuskrypt zwany Hauksbók, a obszerne cytaty z tego utworu Snorri Sturluson zamieścił w „Gylfaginning”, czyli pierwszej części Eddy młodszej.

Tak wyglądał mój pierwszy kontakt z językiem staronordyckim. 
Brzmienie imion krasnoludów ma swoje wytłumaczenie. Język westron, którym posługiwał się główny bohater, został – wedle słów Tolkiena – na użytek powieści przełożony na współczesną angielszczyznę. A że w jego świecie języki większości ludzi są spokrewnione z westronem, zostały one oddane przez formy związane w podobny sposób z angielskim. I tak język staroangielski odzwierciedla archaiczną mowę Rohirrimów, język gocki odpowiada temu używanemu w Rhovanionie, zaś w przekładzie staronordyckim zostały zapisane słowa w języku, którym posługiwali się ludzie mieszkający w Dale leżącym u stóp Samotnej Góry – czyli dawnej siedziby krasnoludów z kompanii Thorina. Na ten język właśnie przetłumaczyli oni swoje imiona, jako że nie chcieli zdradzać ich prawdziwego brzmienia w zazdrośnie przez nich strzeżonym języku khuzdul (nb. opartym na trójspółgłoskowych rdzeniach, co jest typowe dla języków semickich).

„Vǫluspá” jest utworem dającym niezwykle głęboki wgląd w staronordyckie wierzenia. Poznajemy w nim w całości dzieje świata – od jego powstania aż po ostateczną zagładę, kiedy to dopełni się przeznaczenie bogów (stnord. Ragnarǫk) – a zdradza nam je na prośbę samego Odyna prastara wieszczka, czyli Vǫlva. U zarania świata istotną rolę odgrywały istoty określane mianem dvergr. Są one po kolei wyliczone w zwrotkach 10-16, z tego powodu fragment ten – w którym znajdziemy imiona wykorzystane przez Tolkiena – jest często określany jako Dvergatal. Nazwa tych istot pochodzi od pragermańskiego słowa *dwergaz, od którego wywodzi się też angielskie dwarf – pojawiały się one szeroko w germańskiej mitologii i stanowiły inspirację dla tolkienowskich krasnoludów. Tolkien chciał się odciąć od niezbyt poważnych konotacji, jakie we współczesnym folklorze ma słowo dwarf, więc w liczbie mnogiej używał nietypowej formy dwarves. Z tych samych powodów Maria Skibniewska w polskim przekładzie „Hobbita” użyła zgrubienia „krasnolud” – nie spodziewając się chyba, jaką karierę zrobi ono w polszczyźnie.

Imiona wykorzystane przez Tolkiena można znaleźć na pierwszej stronie Konungsbók (GK 2365 4°)
Będąc wychowani w kulturze, w której każde dziecko uczy się czytać i pisać, rzadko zdajemy sobie sprawę, że utrwalona forma poezji to wynalazek dosyć późny. Próbując zrozumieć dziś ten poemat, musimy mieć świadomość, że jego zapis w manuskrypcie był poprzedzony przez setki lat tradycji oralnej, kiedy jedynym środkiem przekazu było wykonanie na żywo, a jedynym nośnikiem tekstu była ludzka pamięć. W dzisiejszych czasach obcowanie z literaturą najczęściej odbywa się w ramach samotnej lektury, wówczas jednak było to zawsze wydarzenie społeczne, gdzie treść i brzmienie utworu tworzyły nierozerwalną całość. Dlatego też uważam, że rekonstrukcja wymowy ma tu ogromne znaczenie – środki fonetyczne były bowiem odpowiedzialne za odbiór poematu, a także – przez swoją funkcję mnemotechniczną – za jego przetrwanie.

Jest wiele przesłanek, które pozwalają nam dociekać, jak mogła brzmieć dawna wymowa. Porównując spokrewnione ze sobą języki, jesteśmy w stanie w znacznej mierze zrekonstruować prajęzyk będący ich wspólnym przodkiem, a także sekwencję procesów, jakim podlegał. Zasadniczo jednak główną podstawą są źródła pisane, pomocne zwłaszcza są zachowane utwory poetyckie, jako że ich warstwa brzmieniowa była świadomie i celowo kształtowana wedle ustalonych zasad. Nieocenione są również bezpośrednie opisy dawnej wymowy znajdowane w językoznawczych traktatach.

Zacznijmy zatem od początku i cofnijmy się do pierwszych wieków naszej ery. Plemiona zamieszkujące półwysep Jutlandzki oraz południową Skandynawię mówiły wówczas w języku, który dziś określamy jako pragermański. Na dalszym kierunku jego ewolucji mocno zaważyło ustabilizowanie się akcentu na pierwszej sylabie rdzenia wyrazu. Od II wieku możemy już mówić o języku pranordyckim, choć z początku od języka pragermańskiego niewiele go różniło, w okresie wielkiej wędrówki ludów jednak coraz bardziej się wyodbrębniał. Przedrostek pra- w nazwie języka kojarzy się zazwyczaj z rekonstrukcją nie popartą żadnymi zachowanymi zapisami. W tym przypadku jednak pewne świadectwo dają nam inskrypcje runiczne. Alfabet runiczny używany do zapisu języka pranordyckiego jest określany jako fuþark starszy i składa się z 24 znaków, których nazwy zrekonstruowano w języku pragermańskim. Pięć z tych znaków odpowiada samogłoskom (przez to pojęcie rozumiem tu fonem samogłoskowy, nie jego fizyczną realizację):
  • ᚢ – *ūruz – /u(ː)/ 
  • ᚨ – *ansuz – /a(ː)/ 
  • ᛁ – *īsaz – /i(ː)/ 
  • ᛖ – *ehwaz – /e(ː)/ 
  • ᛟ – *ōþilan – /o(ː)/
Choć nie zaznaczano tego w zapisie, samogłoski mogły być długie lub krótkie. Ze względu na optymalnie wykorzystaną przestrzeń artykulacyjną jest to bardzo popularny system wokaliczny – znamy go chociażby z łaciny. W jego dalszym rozwoju samogłoski w akcentowanych sylabach zaczęły coraz bardziej dominować. Między innymi objawiało się to przejmowaniem przez nie cech samogłosek z następnej, nieakcentowanej sylaby – takich jak otwarcie /a/, przednia artykulacja /i/, czy też zaokrąglenie /u/. Ten rodzaj wstecznej asymilacji nazywamy z niemiecka umlautem (po polsku przegłos) – stąd określenia a-umlaut, i-umlaut, u-umlaut. Kiedy nieakcentowane samogłoski zaczęły zanikać w ramach procesu zwanego synkopą, nowe brzmienia przejęły ich funkcję dystynktywną i w ten sposób powiększyły pulę fonemów. Na skutek owych procesów język tak się zmienił, że fuþark starszy już nie nadawał się do jego zapisu. Nowa forma runicznego alfabetu – zwana fuþarkiem młodszym – mimo powiększenia ilości fonemów miała ilość znaków paradoksalnie zmniejszoną do szesnastu.

Inskrypcja na fragmencie kości (DR EM85;458B) – sekwencja wszystkich szesnastu run młodszego fuþarku
6 stycznia 793 roku doszło do pierwszego udokumentowanego najazdu wikingów, którego ofiarą padł klasztor na wyspie Lindisfarne. Symbolicznie możemy uznać tę datę za początek epoki wikingów, w której doszło do gwałtownej ekspansji ludów nordyckich, czemu towarzyszyło różnicowanie się wewnętrznych dialektów, zwłaszcza odmian wschodnich i zachodnich – możemy już zatem mówić o języku staronordyckim. Jeszcze dziś w języku angielskim możemy zauważyć ślady owej ekspansji – przodkiem słowa wife („żona”) jest anglosaskie wif, ale już słowo husband („mąż”) pochodzi od staronordyckiego hús bóndi (dosł. „gospodarz domu”).

Na przełomie IX i X wieku wikingowie osiedlili się na odległej wyspie zwanej Islandią. Odizolowani od reszty nordyckiego świata Islandczycy od samego początku byli specyficzni. Nie tworzyli żadnych miast ani wsi, ale zakładali rozproszone po całej wyspie gospodarstwa. Przetrwanie w niesprzyjających warunkach nie było łatwe i wymagało wzajemnej współpracy, stąd owe gospodarstwa łączyły się w organizacje zwane hreppr, które zajmowały się głównie opieką socjalną. Jako że wielu z nich uciekło z Norwegii przed zamordyzmem króla Haralda, zniechęceni jego przykładem postanowili, że obędą się bez jakiegokolwiek monarchy. Ich ustrój polityczno-prawny opierał się na powszechnych zgromadzeniach zwanych Alþing, a mandat do nich był towarem, którym można było normalnie handlować. Nie było też żadnej władzy wykonawczej, egzekucja prawa pozostawała w kwestii samych zainteresowanych. Funkcjonowało to nawet calkiem nieźle aż do XIII wieku, kiedy to kraj pogrążył się w wojnie domowej.

O tym wszystkim wspominam, bo ewolucja języka zależy od wielu różnych uwarunkowań geograficznych, politycznych, prawnych i społecznych. Jako że kolebką językowych innowacji były przede wszystkim ośrodki miejskie oraz dworskie, język średniowiecznej Islandii charakteryzował silny konserwatyzm oraz nad wyraz niewielkie zróżnicowanie dialektalne. Do tego trzeba powiedzieć, że Islandczycy wysoko cenili swoją tradycję i kulturę oraz uwielbiali słuchać wyrafinowanych stylistycznie opowieści.

Na przełomie tysiącleci do Islandii razem z wiarą chrześcijańską przybył alfabet łaciński, w którym Islandczycy zapragnęli zapisywać również i swój własny język. W ten sposób na przełomie XI i XII wieku doszło do powstania literackiego języka staroislandzkiego, w którym zaczęto z zapałem dokumentować co tylko się dało, począwszy od regularnego zapisywania coraz bardziej zawiłych przepisów prawnych, a skończywszy na kronikach, starodawnych poematach mitologicznych i heroicznych, poezji skaldów oraz sagach – przy czym niektóre z tych utworów w chwili ich zapisu liczyły sobie setki lat. Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że biorąc pod uwagę wszelkie zadziwiające dokonania nordyckiej cywilizacji, staroislandzka literatura jest jej absolutnie szczytowym osiągnięciem.

Przyjrzyjmy się teraz używanym w poezji stylistycznym zabiegom brzmieniowym. Ciekawych informacji na temat wymowy mogą nam dostarczyć rymy występujące w kunsztownych formach poezji skaldów, ale za sprawą inicjalnego akcentu szczególnie efektowna była aliteracja, na której opierała się praktycznie cała dawna germańska poezja. Aliterowały ze sobą identyczne spółgłoski, a także grupy spółgłoskowe takie jak sk-, sp-, st-. Ale, co ciekawe, samogłoski aliterowano na zasadzie „każda z każdą” – i to budzi podejrzenia, że przed inicjalnymi samogłoskami mógł być jakiś wspólny element, który nie był zapisywany. Jeśli to prawda, to tym elementem najprawdopodobniej było zwarcie krtaniowe – ten sposób artykulacji możemy usłyszeć we współczesnym języku niemieckim.

Wspomniałem, że dla rekonstrukcji wymowy dawnego języka nieocenionym źródłem są językoznawcze traktaty. W tym wypadku mamy Pierwszy Traktat Gramatyczny, zwany tak ze względu na to, że jest najwcześniejszym z czterech traktatów zawartych w rękopisie Codex Wormianus. Powstał w pierwszej połowie XII wieku w ramach prób przystosowania łacińskiego alfabetu do zapisu ówczesnego islandzkiego języka. Będę go nazywał po prostu Traktatem, jako że jest to jedyne źródło tego rodzaju, jakie wykorzystuję – niemniej nie będzie przesadą powiedzieć, że jeśli chodzi o wgląd w dawną wymowę, jest to najbardziej niezwykłe dzieło językoznawcze w historii.

Codex Wormianus (AM 242 fol., f. 90) – proponowany alfabet został w całości przedstawiony pod koniec Traktatu.
Alfabet łaciński został stworzony, rzecz jasna, do zapisu łaciny, która miała system wokaliczny analogiczny do pranordyckiego. Seria umlautów doprowadziła jednak do powstania czterech nowych samogłosek nieznanych łacinie. Autor Traktatu wykazał się tu nieprzeciętną intuicją – aby zapisać dźwięk, który stanowił połączenie cech dawnej samogłoski akcentowanej oraz nieakcentowanej, łączył cechy znaków odpowiadających owym pierwotnym brzmieniom. Zobaczmy na przykład, jak tłumaczy kształt znaku 〈ǫ〉 oznaczającego fonem /ɔ/, który powstał z /o/ poprzez a-umlaut:
Ǫ hefir lykkju af ae, en hringinn af oe, því at hann er af þeira hljóði tveggja saman blandinn, kveðinn minnr opnum munni en a, en meirr en o.

Ǫ zawiera ogonek od a oraz kółko od o, bo jest z tych dwóch dźwięków zmieszane, wymawiane z ustami mniej otwartymi niż przy a, ale bardziej niż przy o.
W większości języków system wokaliczny można zobrazować w formie trójkąta – pierwszą taką ilustrację znajdziemy w traktacie pt. „Dissertatio de formatione loquelae” z 1781 roku autorstwa Christopha Friedricha Hellwaga. W Pierwszym Traktacie Gramatycznym każda nowa samogłoska jest opisana w odniesieniu do dwu innych – jeśli połączymy wszystkie te relacje, otrzymamy strukturę, którą można symbolicznie przedstawić tak:

Relacje między samogłoskami opisane w Traktacie są oznaczone linią ciągłą.
Ale najciekawszy jest sposób, w jaki autor Traktatu uzasadnia każdą wprowadzoną przez siebie innowację:
Nú mun ek þessa stafi átta, alls engi grein er enn ı[s] gǫr, á meðal inna sǫmu tveggja samhljóða setja sítt sinn hvern, en sýna ok dœmi gefa, hvé sitt mál gøri hverr þeira við inna sǫmu stafa fullting, í inn sama stað settr hverr sem annarr, ok á þann veg svá gefa dœmi of allan þenna bœkling á meða[l] inna líkustu greina, þeira er á stǫfunum verða gǫrvar: sar, sǫr; ser, sęr; sor, sør; sur, syr.

Teraz wezmę osiem z tych liter, jako że ı nie czyni różnicy, i wstawię każdą z nich między te same dwie spółgłoski, aby pokazać na przykładach, jak każda z nich, wsparta przez dwie te same litery i wstawiona w tym samym miejscu, powoduje zmianę, i w taki sposób będę przedstawiał w całej tej książeczce podobne przykłady różnic między literami: sar, sǫr; ser, sęr; sor, sør; sur, syr;
Różnice między tymi słowami są zilustrowane w przykładowych zdaniach. Pierwsze z nich uzasadnia potrzebę wprowadzenia znaku 〈ǫ〉:
Sar veitti maðr mér eitt, sǫr mǫrg veitta ek honum.

Pewien człowiek zadał mi ranę (sar), ja zadałem mu wiele ran (sǫr).
Rzecz w tym, że podmiana jednej głoski na drugą zmienia znaczenie całego wyrażenia, co świadczy o tym, że zamienione głoski są w stosunku do siebie w opozycji fonologicznej, a różniąca je cecha jest cechą dystynktywną. Pary wyrazów takich jak sar i sǫr nazywa się współcześnie parami minimalnymi. Ta metoda analizy systemu fonologicznego została opracowana w XX wieku przez Praskie Koło Lingwistyczne, a definicja fonemu jako najmniejszej jednostki dystynktywnej w obrębie danego języka została pierwszy raz sformułowana w wydanym w 1939 roku „Grundzüge der Phonologie” Nikołaja Trubieckiego.

Nie należy oczywiście wyciągać zbyt pochopnych wniosków – autor Traktatu oczywiście nie znał dzieła Trubieckiego, ani nawet wykładów Ferdinanda de Saussure'a, a jego zamiarem nie była kompleksowa analiza fonologiczna. Chciał po prostu zapisywać teksty w swoim ojczystym języku w sposób z jednej strony wierny i zrozumiały, a z drugiej efektywny i ekonomiczny. Do tego widział potrzebę uzasadnienia podejmowanych przez siebie wyborów – i trzeba przyznać, że uczynił to w sposób bardzo wiarygodny, dając nam przy okazji absolutnie unikatową możliwość wglądu w staroislandzką fonologię z XII wieku. Intrygującym przykładem jest nosowość samogłosek – jest ona bowiem opisana jako jedna z cech dystynktywnych i oznaczana w Traktacie kropką umieszczoną nad literą. Jest to niestety jedyny taki przypadek – żaden inny skryba piszący po staronordycku samogłosek nosowych nie oznaczał. Niektórzy badacze nawet wątpili w ich istnienie, jest jednak wysoce nieprawdopodobne, aby autor je po prostu zmyślił. Przykładowo konieczność wyróżnienia litery 〈ȧ〉 oznaczającej nosowe /ãː/ zilustrował następującym zdaniem:
Hár vex a kykvendum, en hȧr er fiskr.

Włos (hár) rośnie na żywych stworzeniach, zaś rekin (hȧr) jest rybą.
Samogłoski nosowe powstają w sposób naturalny przed nosowymi spółgłoskami wskutek fonetycznej asymilacji – po prostu w trakcie artykulacji odpowiednio wcześniej zaczyna się opuszczać podniebienie miękkie, udrażniając jamę nosową. Jeśli nosowa spółgłoska z czasem zanika, nosowość poprzedzającej ją samogłoski staje się cechą dystynktywną – co np. szeroko zaszło w XV wieku w języku francuskim. W przypadku języka staronordyckiego nosowość samogłosek jest poparta istnieniem spółgłosek nosowych w zrekonstruowanych formach pragermańskich – np. przywołane w Traktacie słowo hȧr pochodzi od dawnego *hanhaz.

O istnieniu staronordyckich samogłosek nosowych świadczą również runiczne inskrypcje. W starszym fuþarku znak 〈ᚨ〉 nosi nazwę *ansuz oznaczającą boga. Od tego słowa pochodzi staronordyckie áss – doszło tu do unosowienia początkowej samogłoski (an > ãː). Znak 〈ᚨ〉 przybrał w młodszym fuþarku formę 〈ᚬ〉 lub 〈ᚭ〉 i faktycznie wygląda na to, że bywał używany do oznaczania samogłosek nosowych. Weźmy dla przykładu kamień runiczny Gs 13 z XI wieku znajdujący się w szwedzkim mieście Gävle – wykonanie inskrypcji zlecił niejaki Brúsi dla upamiętnienia swego brata Egilla. Jedno ze zdań wygląda tak:
ᛁᚿ ᚼ-ᚿ ᚢᛅᚱᚦ ᛏᛅᚢᚦᚱ ᛆ ᛏᛆᚠᛋᛏᛆᛚᚭᚿᛏᛁ × ᚦᚭ ᛒᚱᚢᛋᛁ ᚠᚢᚱᚦᛁ ᛚᛆᚿᚴᛚᛆᚿᛋ ' ᛆᛒᛏᛁᛦ [ᛒᚱ](ᚢ)ᚱ ᛋᛁᚿ

En h[a]nn varð dauðr á Tafeistalandi, þá Brúsi fœrði langlenz eptir bróður sinn.

I zginął w Tawastii, wtedy Brúsi nosił włócznię po bracie swoim.
Zwróćmy uwagę na słowo þá („wtedy”) pochodzące od pragermańskiego *þan – nosowa spółgłoska /n/ została zachowana zarówno w angielskim then, jak i w niemieckim dann, w staronordyckim zaś zanikła, pozostawiając po sobie ślad w postaci unosowienia poprzedzającej samogłoski (an > ãː), która w inskrypcji jest zapisana znakiem 〈ᚭ〉. Znak ten znajdziemy też w nazwie Tafeistalandi – w tym wypadku spółgłoska /n/ została zachowana i zapisana jako 〈ᚿ〉. Zwróćmy uwaɡę, że ustna samogłoska /a/ została przedstawiona innym znakiem 〈ᛆ〉.

Kamień runiczny Gs 13 – na tym fragmencie widać wyrazy Tafeistalandi oraz þá.
Idealnie byłoby znaleźć jeszcze jakieś potwierdzenie we współczesnych językach pochodzących od staronordyckiego, ale w całej Skandynawii samogłoski nosowe niestety zanikły. Całej? Nie! Jest jedna, jedyna parafia zwana Älvdalen, której mieszkańcy wciąż dzielnie stawiają opór procesowi denazalizacji. Chodzi o południową część gminy Älvdalen leżącej w regionie Dalarna w centralnej Szwecji – około 2000 osób używa tam języka elfdalskiego, w którym nosowość samogłosek jest wciąż cechą dystynktywną i oznacza się ją – podobnie jak w języku polskim – ogonkiem. Na przykład opisane wyżej staronordyckie þá w języku elfdalskim ma postać dą̊. Jak widać, wnioski zawarte w Traktacie – uzasadnione współcześnie używaną metodą – można potwierdzić przez zestawienie ze zrekonstruowanym praleksykonem, inskrypcjami runicznymi oraz ze współczesnym językiem elfdalskim. Na dobrą sprawę trudno wymagać czegokolwiek więcej.

Kolejną wyróżnioną przez autora cechą dystynktywną jest długość samogłosek. Samogłoski długie postanowił oznaczać kreską umieszczoną nad literą – w innych rękopisach też bywały oznaczane, choć najczęściej robiono to przez zdwojenie litery. Trzeba jednak powiedzieć, że cechy wyróżnione w Traktacie jedynie częściowo opisują system fonologiczny – zresztą bardziej szczegółowy opis po prostu nie był autorowi potrzebny. Jedną z pominiętych kwestii jest to, że choć długich samogłosek faktycznie było dziewięć, to krótkich już jedynie osiem – nie było już bowiem wtedy opozycji /e/:/æ/, co wiemy chociażby z rymów stosowanych przez skaldów. Autor nie wspomniał również o tym, że fonologiczna nosowość cechowała tylko długie samogłoski. Krókie samogłoski mogły być również nosowe, ale jedynie w pozycjach przed nosowymi spółgłoskami, nie była to więc w ich przypadku cecha dystynktywna.

Co więcej, wszystkie te rozważania dotyczą jedynie samogłosek akcentowanych – bowiem w pozycjach nieakcentowanych system wokaliczny był zredukowany do zaledwie trzech fonemów, które zresztą pozostały w języku islandzkim aż do dnia dzisiejszego. Problem polega na tym, że chociaż otwarta nieakcentowana samogłoska była zawsze zapisywana jako 〈a〉, to są rozbieżności w zapisie dwóch zamkniętych – w uproszczeniu można ująć, że we wcześniejszych tekstach (do których zalicza się również Traktat) używano form 〈e〉 i 〈o〉, zaś w późniejszych 〈i〉 oraz 〈u〉. Jednak nie ma powodu przypuszczać, że wymowa nieakcentowanych samogłosek zamkniętych się tak zmieniła – można uznać, że miała postać [ɪ] oraz [ʊ], czyli podobną do dzisiejszej (z wyjątkiem przesunięcia do przodu artykulacji ʊ > ʏ, które nastąpiło nie wcześniej niż w XIV wieku). Zmianę w pisowni można wytłumaczyć tym, że wcześniejszy zanik krótkiego /æ/ wywołał łańcuchową reakcję – ponieważ ta artykulacja nie była już wykorzystywana, pozostałe samogłoski zaczęły się przesuwać, aby zająć jej miejsce. Wynika to z tendencji systemu wokalicznego do optymalnego wykorzystania przestrzeni artykulacyjnej. Punktem odniesienia do zapisu samogłosek w pozycji nieakcentowanej były właśnie samogłoski akcentowane – stąd kiedy te zaczęły się otwierać, do brzmienia [ɪ], [ʊ] mniej zbliżona stała się wymowa /e/ i /o/, a bardziej /i/ oraz /u/.

Pora wspomnieć w końcu o spółgłoskach. Autor Traktatu opisał tylko jedną ich dystynktywną cechę, czyli długość – oczywiście ilustrując ją odpowiednimi przykładami par minimalnych. Wydłużenie spółgłosek pojawia się w innych staronordyckich tekstach w formie podwojonej litery – autor jednak dla odróżnienia spółgłosek krótkich od długich postanowił wprowadzić osobne znaki (z wyjątkiem 〈h〉 i 〈þ〉, które nie miały swoich długich odpowiedników). Na przykład krótkie /l/ oznaczał jako 〈l〉, a długie /lː/ jako 〈ʟ〉. Różnicę między nimi przedstawił w ten sposób:
Eigi eru ǫl ǫʟ at einu.

Nie wszystkie (ǫʟ) piwa (ǫl) są takie same.
Obserwacje zawarte w Traktacie oczywiście nie wyczerpują tematu. Spółgłoski zwarte charakteryzowała też różnica względem dźwięczności: /b/:/p/, /d/:/t/, /ɡ/:/k/. Obecnie w języku islandzkim nie ma takiego rozróżnienia – w zamian spółgłoski te różnią się występowaniem aspiracji (przydechu): /p/:/pʰ/, /t/:/tʰ/, /k/:/kʰ/. W obydwu przypadkach możemy mówić o tzw. opozycji fortis-lenis – zarówno spółgłoski aspirowane, jak i bezdźwięczne charakteryzuje większa siła plozji – trudno ją jednak uznać za cechę dystynktywną, bo nie jest to kwestia percepcji, lecz artykulacji. Pozwala to jednak przypuszczać, że staronordyckie /p/, /t/, /k/ mogły być aspirowane, co więcej – biorąc pod uwagę synchroniczny rozkład aspiracji we współczesnych dialektach skandynawskich, w pozycji medialnej mogło dochodzić do preaspiracji. W ogóle należy wziąć pod uwagę warianty pozycyjne – np. w pozycji międzywokalicznej /f/ było wymawiane dźwięcznie jako [v], a /g/ szczelinowo jako [ɣ]. Trzeba też jeszcze wspomnieć, że słowo vín („wino”) autor Traktatu zapisał jako uín, tłumacząc, że choć 〈u〉 oznacza samogłoskę, to w połączeniu z inną samogłoską zamienia się w spółgłoskę – można z tego wywnioskować, że chodzi o wymowę półsamogłoskową [w] (ewentualnie [ʋ]), która z czasem uległa spirantyzacji.

Omówiłem już staronordycki system wokaliczny i konsonantyczny, przejdę zatem do elementów suprasegmentalnych, czyli prozodycznych. Położenie akcentów nie przedstawia sobą większych trudności. „Vǫluspa” jest ułożona w tradycyjnym, dawnym metrum zwanym fornyrðislag (co jest nietypowe, bo narracja bezpośrednia była zazwyczaj ujmowana w formie ljóðaháttr), gdzie każdy wers składa się z dwóch hemistychów zawierających po dwie akcentowane sylaby. Co najmniej dwie z tych czterech sylab – w tym zawsze trzecia z nich – obowiązkowo aliterują ze sobą. Jako że na etapie pranordyckim synkopa wybiła do nogi wszystkie nieakcentowane przedrostki, akcent jest bez wyjątku inicjalny.

Gorzej sprawa wygląda z intonacją – zarówno język szwedzki, jak i norweski są pod tym względem specyficzne, bo mają dwa rodzaje akcentu tonicznego będące w opozycji fonologicznej. Kwestia ich pochodzenia nie doczekała się dotąd konsensusu, ale zauważono, że jeden z tych tonów występuje generalnie w wyrazach, które w języku staronordyckim były monosylabiczne, a drugi w wyrazach pierwotnie polisylabicznych – podobną prawidłowość stwierdzono też w występowaniu swoiście duńskego fenomenu zwanego stød. Dla swoich celów jakąś decyzję musiałem podjąć, więc po zapoznaniu się z różnymi teoriami doszedłem do wniosku, że skoro we współczesnym języku islandzkim takiego tonalnego rozróżnienia nie ma, nie było go też w dwunastowiecznym – zależnie od przyjętej wersji albo zdążyło zaniknąć, albo nie zdążyło się pojawić.

Teraz gdy kwestie oryginalnej wymowy mamy mniej więcej omówione, możemy spróbować odpowiedzieć sobie na jedno bardzo ważne pytanie – jak „Vǫluspá” mogła być wykonywana? Odpowiednim czasem do wysłuchiwania takich opowieści wydaje się być zimowy wieczór – a na wyspie leżącej tuż pod kołem podbiegunowym zimowe wieczory potrafią być naprawdę długie. Można przypuszczać, że odbywało się to w długim domu – największym budynku w gospodarstwie – w obszernym pomieszczeniu zwanym hǫll, gdzie mogła pomieścić się większa ilość słuchaczy. Duża rozpiętość dachu jest możliwa dzięki solidnej konstrukcji, którą dziś nazwalibyśmy więźbą płatwiową.– wspominam o tym ze względu na nazwy, którymi wówczas określano jej poszczególne elementy. Spójrzmy na symboliczny fragment kazania zapisanego w dwunastowiecznym zbiorze „Íslensk hómilíubók”:
Þvertré, er skorða staflægjur og upphalda dvergum, er ása styðja, merkja þá menn í kristinni, er efla veraldarhöfðingja í ráðum, en heilǫg munklíf í auðæfum.

Belka, która wspiera podwaliny (staflægjur) i podtrzymuje słupy (dvergum), na których opierają się płatwie (ása), oznacza tych chrześcijańskich ludzi, którzy wspierają światowych przywódców radą, a święte życie mnichów majątkiem.
Liczba pojedyncza od ása to ás – nazwa ta równocześnie oznacza jednego z bogów władających światem. Znajomo wygląda też nazwa oznaczająca słup wspierający dach – dvergr znaczy też „krasnolud” (będąc wciąż pod wpływem „Hobbita” w przekładzie Marii Skibniewskiej, tak właśnie tłumaczę to słowo). A tymczasem Snorri Sturluson wśród kenningów oznaczających niebo wymienił byrði dverganna – „brzemię krasnoludów”. W mitologii nordyckiej bowiem niebieskie sklepienie (które powstało z czaszki praolbrzyma Ymira) jest podtrzymywane przez czterech krasnoludów, których imiona oznaczają strony świata – są oni wymienieni w Dvergatal jako Norðri, Suðri, Austri i Westri.

Konstrukcja islandzkiej sali (rys. Karen Bek-Pedersen)
Skoro dach może jednocześnie być niebem, to sala pod nim może być całym mikrokosmosem. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak gromadzimy się pomiędzy filarami, stojąc w skupieniu wokół kotła wiszącego nad podłużnym paleniskiem, które jest jedynym źródłem światła. Kiedy w tej mistycznej atmosferze rozbrzmiewają pierwsze słowa, rozpoczyna się pogańskie misterium:
Hljóðs bið ek allar
helgar kindir
meiri ok minni
mǫgu Heimdallar
vilðu að ek Valfǫðr
vel fyr telja
forn spjǫll fira
þau es fremst um man

Słuchajcie mnie wszystkie
święte rody,
więksi i mniejsi
synowie Heimdalla.
Chcesz, Ojcze Poległych,
bym opowiedziała
o dawnych zdarzeniach,
tych pierwszych, które pamiętam.
Słowa te skierowane są do nas wszystkich, do całej ludzkości – ale głównym adresatem jest sam Odyn, który pragnie posiąść niezwykłą wiedzę, jaką obdarzona jest prastara Vǫlva. Podobna sytuacja jest opisana w innym utworze Eddy starszej, czyli „Baldrs draumr” – Vǫlva jest martwa, więc aby poznać odpowiedzi na swoje pytania, Odyn wskrzesza ją przy pomocy czarów. Jednak w odróżnieniu od tej historii „Vǫluspá” ma narrację bezpośrednią. Osoba, z której ust wydobywają się te słowa, jest jedynie medium – w sensie wręcz spirytystycznym – przez które wprost do nas przemawia sama Vǫlva , a wraz z nami słucha jej wszechmocny Odyn. Uczestnicząc w tym wydarzeniu, obcujemy więc z najpotężniejszymi mocami wszechświata.

Wsłuchując się w brzmienie utworu, można zwrócić uwagę, jak bardzo współgra ono z przedstawianymi wydarzeniami. Świat wyłania się pośród szmeru spółgłosek szczelinowych i pomruku sonorantów. Jedynie w pierwotnej przepastnej otchłani – Ginnungagap – głucho wybrzmiewają okluzywy z głębi podniebienia. Gdy bogowie biorą się do roboty, towarzyszą im rytmiczne uderzenia zwartych spółgłosek. Aż w pewnym momencie pojawiają się krasnoludy i zaczyna się Dvergatal, czyli miarowe wyliczenie długiej listy ich imion, którego transowy rytm robi wrażenie magicznej inkantacji. Słowa opisujące historię świata niosą w sobie zarówno treść, jak i muzykę, która dynamicznie się rozwija – aż do ostatniej części utworu, kiedy wśród kakofonicznego łomotu twardych grup spółgłoskowych następuje apokalipsa, podczas gdy w tle słychać brzęczenie nosowego [m] i warkot dziąsłowego [r]:
Bræðr muno beriaz
ok að bǫnom verðaz,
muno systrungar
sifiom spilla;
hart es í heimi,
hórdómr mikill,
skeggǫld, skálmǫld,
skildir ro klofnir,
vindǫld, vargǫld,
áðr verǫld steypiz;
mun engi maðr
ǫðrom þyrma.

Brat będzie walczył z bratem
i obydwoje zginą.
Krewni będą
więzy krwi bezcześcić.
Okrutny to świat
i pełen bezwstydu,
wiek topora, wiek miecza,
tarcze są strzaskane,
wiek wichru, wiek bestii,
nim świat ulegnie zagładzie;
żaden człowiek
nie oszczędzi drugiego.
Chciałbym jeszcze przedstawić kilka uwag dotyczących mojego opracowania. Opieram się na tekście zapisanym w Konungsbók, ale poczyniłem w nim kilka modyfikacji. Przede wszystkim w pierwszym wersie dodałem słowo helgar występujące jedynie w Hauksbók. To dosyć dziwna sprawa, bo trudno podejrzewać pomyłkę skryby już w pierwszym zdaniu rękopisu – ale nawet jeśli nie traktujemy metrum fornyrðislag zbyt ściśle, to i tak bez tego słowa mamy do czynienia z anomalią, która wydaje mi się jeszcze mniej prawdobodobna.

Wymowa, którą opracowałem jest oparta przede wszystkim na Pierwszym Traktacie Gramatycznym, który pochodzi z pierwszej połowy XII wieku, a tekst został spisany pod koniec XIII wieku, aby więc być konsekwentnym, postanowiłem dokonać jego archaizacji – choć jest to zabieg ryzykowny i pracochłonny. Musialem w tym celu dokonać analizy etymologicznej i morfologicznej praktycznie każdego słowa, co zresztą i tak było konieczne dla zidentyfikowania samogłosek nosowych. Z tego względu ograniczyłem się do pierwszych 26 zwrotek stanowiących kosmogoniczną część opowieści, ale „Vǫluspá” jest utworem o tak niezwykłej dynamice brzmienia, że chciałbym kiedyś opracować resztę.

Język islandzki oprócz strony czynnej i biernej ma również tzw. stronę pośrednią – odpowiada ona mniej więcej naszej stronie zwrotnej. Aktualnie tworzy się ją przez dodanie przyrostka -st lub -zst. W tekście pochodzącym z Konungsbók miał on postać -z lub -s, która pojawiła się na początku XIII wieku, więc zamieniłem ją na wcześniejszą formę -zk lub -sk – przyrostek ten pochodzi od zaimka zwrotnego sik, który uległ synkopie. Inną dokonaną przeze mnie zmianą jest przywrócenie archaicznej odmiany czasownika vera („być”), który w XII wieku miał jeszcze formę vesa.

Dla swoich celów przygotowałem transkrypcję w międzynarodowym alfabecie fonetycznym i z początku myślałem, żeby to ona towarzyszyła tworzonemu przeze mnie nagraniu – nabrałem jednak co do tego wątpliwości. Zastanawiałem się, czy do prezentacji nie byłaby lepsza faksymila albo edycja dyplomatyczna, czy też może tekst znormalizowany. W końcu jednak doszedłem do wniosku, że skoro oparłem wymowę na Pierwszym Traktacie Gramatycznym, to zrobię tak również z pisownią. Stwierdziłem, że to dobry sposób, aby uhonorować to błyskotliwe dzieło, które na dobrą sprawę nigdy nie było wykorzystane i na setki lat uległo zapomnieniu.

„Vǫluspá” jest być może najdonoślejszym utworem całej staroislandzkiej literatury. Do tej pory powstało wiele współczesnych interpretacji i wykonań. Bardzo interesującą propozycję przedstawił Benjamin Bagby wraz ze swoim zespołem Sequentia – teksty Eddy starszej zostały przedstawione w formie pieśni do muzyki opracowanej m.in. na podstawie gruntownej analizy islandzkich pieśni epickich określanych nazwą ríma, jak również ludowych melodii z Wysp Owczych – obydwie te tradycje charakteryzują się niezwykłym konserwatyzmem, a ich historia sięga średniowiecza. Nad wymową czuwał islandzki filolog Heimir Pálsson. W tym wypadku odstąpiono od jakiejkolwiek archaizacji tekstu i wymowa odpowiada mniej więcej czasom, w których powstał manuskrypt – choć zastanawia mnie, co stoi za decyzją o przedniej artykulacji nieakcentowanej samogłoski [ʏ].

Muszę przyznać, że moją uwagę przyciągnęła również wersja, którą przedstawił Varg Vikernes (aktualnie Louis Cachet) – enfant terrible norweskiej sceny blackmetalowej, który w więzieniu przerzucił się na dark ambient. „Vǫluspá” jest recytowana na albumie „Umskiptar”, który spotkał się głównie z nieprzychylnymi opiniami. Ocena muzyki to akurat kwestia gustu, ale nie mogę się zgodzić z tymi, którzy czepiają się staronordyckiej wymowy Vikernesa – jak dla mnie jest zaskakująco dobra. A ponieważ Vikernes swoją muzykę publikuje pod szyldem Burzum, wracamy w ten sposób do Tolkiena, jako że słowo burzum oznacza „ciemność” w tolkienowskiej Czarnej Mowie – dziwnym, najwyraźniej ergatywnym języku o strukturze aglutynacyjnej, ponoć opartym na języku huryckim używanym już w III tysiącleciu p.n.e. – ale to już zupełnie inna historia.